piątek, 11 maja 2012

XXI Bieg im. Jana Kilińskiego

Kolarze mają swój Paryż - Rubaix, jeden z najcięższych jednodniowych wyścigów kolarskich zwany również "Piekłem Północy". Ja od 3 maja 2012 r. mam Mogilno - Trzemeszno, moje, jak do tej pory, najgorsze i najcięższe zawody biegowe. Zawody, podczas których w piekącym słońcu, upale nie do zniesienia, raz to umierałem, raz to zmartwychwstawałem. Półmaraton im. Jana Kilińskiego, którego trasa wiodła z Mogilna do Trzemeszna, wchodzi w cykl GP Województwa Wielkopolskiego w Półmaratonie. Do Trzemeszna udałem się wraz z Heniem, Tomkiem oraz dwójką znajomych z Poznania i Opalenicy. Na miejscu przywitała nas wspaniała, upalna aura. Po tym, co mnie spotkało w Obornikach, byłem już jednak na takie warunki przygotowany (przynajmniej tak mi się wówczas wydawało). Odbiór pakietu, skok w biegowe ciuchy i oczekiwanie (które nieco się przeciągnęło) na autobus, który miał nas zawieść do Mogilna, gdzie znajdował się start biegu. W Mogilnie zrobiliśmy sobie małą rozgrzewkę i ok. godz. 10.30, po przemarszu orkiestry "dyntej" i lokalnych dygnitarzy, stawiliśmy się na starcie.

Na starcie czułem się dobrze, nic mnie nie bolało. Taki stan rzeczy pozwalał mi realnie myśleć o życiówce na tym dystansie (tym bardziej, że niespełna dwa tygodnie wcześniej w Bukowcu k. Nowego Tomyśla, na ciężkim przełaju, poprawiłem swój czas o ok. 1 minutę). Zacząłem mocno, za mocno. Pierwsze 3 kilometry przebiegłem gdzieś ok. 4,30/km. Tomek, który z reguły jest przede mną, doszedł mnie dopiero w okolicy 3 kilometra. Chwilę biegliśmy razem i się zaczęło. Krach nastąpił szybko, gdzieś może na 5-6 km (Tomek, zdążył mi już uciec, chociaż go jeszcze widziałem). Zacząłem słabnąć w strasznym tempie. Na 9-10 km czas nie wyglądał jednak jeszcze najgorzej i cały czas były szanse na poprawienie życiówki. Niestety, gdzieś w tym momencie osłabłem całkowicie i bieg przestał przypominać bieg; zaczęło się piekło. Słońce przygrzewało niemiłosiernie. Kilometry ciągnęły się niesamowicie. Mijali mnie biegacze, których w normalnych okolicznościach to ja bym mijał bez problemu. Myślałem tylko o jednym - zakończyć bieg! Mieszkańcy wiosek, przez które biegła trasa wykazali się wspaniałomyślnością wystawiając przed swoje domy baseny z wodą, gdzie biegacze mogli zmoczyć głowę, czapki i co tam jeszcze chcieli. W tym upale  to chwilowe orzeźwienie nie starczało może na  zbyt długo, ale pomagało jakoś przetrwać. Na trasie nie zabrakło oczywiście nieodzownych punktów z napojami. Wracając do samego biegu, a raczej w moim przypadku powłóczenia nogami (czas ok. 6,20/km), to odbywało się już chyba tylko samą wolą. Kilka razy musiałem po prostu iść, bo już i na powłóczenie nogami zbrakło sił. Haruki Murakami w swojej książce "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" tak pisał o sobie: "pisarz i biegacz, który nigdy nie idzie". Po lekturze  tejże książki też obiecałem sobie, że nigdy nie przejdę do chodu na zawodach. Będę biegł, nieważne jak, ale biegł. Życie jednak szybko to zweryfikowało. 

Jak już wspomniałem, trasa biegu miała swój początek na mogileńskim rynku. Następnie, wybiegając ulicami miasta, przemieszczaliśmy się przez miejscowości: Żabno, Wylatowo, Krzyżownica, Popielewo, Zieleń by ulicami Trzemeszna wbiec na Stadion Miejski, gdzie zlokalizowana była meta, którą to przekroczyłem z czasem 01:54:22 zajmując oficjalnie 203 miejsce na 361 biegaczy. Tomek dystans półmaratonu pokonał w czasie 01:41:53 zajmując 96 miejsce, a Heniu w czasie 02:23:07 zajmując tym samym 338 miejsce w zawodach (podkreślenia wymaga, że Tomek w każdych zawodach, w których startujemy - po przekroczeniu linii mety  - biegnie jeszcze do Henia, by pomagać mu w pokonywaniu ostatnich kilometrów). Zawody z czasem  01:10:51 wygrał Ruslan Pechnikov z Leszna. Wśród Pań, z czasem 01:31:15, triumfowała Agnieszka Golak z Wyrzeki. Po zakończeniu zawodów nie czułem jednak jakiegoś większego zmęczenia fizycznego, psychicznie jednak byłem mocno poobijany, zrezygnowany. Zjedliśmy jeszcze grochówkę i parówę, po czym udaliśmy się w drogę powrotną do domu. Po tych zawodach jeszcze przez kilka dni miałem dosyć biegania (odpuszczając sobie m.in. półmaraton w Pszczewie). Podsumowując, były to moje najgorsze zawody. Wściekły mogę być jednak tylko na siebie. Sam sobie zgotowałem to piekło, bardzo szafując swoimi siłami.


Dostęp do relacji z zawodów jest możliwy również przez zakładkę RELACJE.

Dodał: Bartek

2 komentarze:

  1. Fakt, do ok 3 kilometra widziałem Twoją czapkę w pewnej odległości i sobie tak myślałem, że za ostro idziesz w tą piękna pogodę. Mi chyba dobrze zrobiło wypicie przed biegiem 0,7 litra... izotonika i 0,5 litra... wody. Czułem się ciężko, ale organizm był nawodniony, a buteleczka wody wzięta ze sobą, to już w ogóle super sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, a tu ziewasz, czy bawisz się w karpia :-)

    OdpowiedzUsuń